niedziela, 5 grudnia 2010

O tunelach

Zapewne nie uważacie tuneli za temat fascynujący. Mnie jednak fascynuje. Zwłaszcza odkąd kodeks drogowy odpowiedział mi na filozoficzne pytanie, które brzmi: co to właściwie jest tunel? Tunel jest to - odpowiada kodeks - budowla na drodze, oznaczona odpowiednimi znakami drogowymi. Nie jest jednak celem tego tekstu, nabijanie się z naszych wspaniałych prawodawców. Ale o tunelach napiszę - owszem.

Wczoraj mój wykładowca z kursu na prawo jazdy powiedział, że Polska jest jedynym w Europie krajem, w którym buduje się tunele wzdłuż rzek, zamiast pod nimi. Stwierdzenie to oczywiście ociekało hektolitrami sarkazmu. Chodziło mu naturalnie o tunel w ciągu Wisłostrady w Warszawie. Twierdzenie, że taki absurd możliwy jest tylko w Polsce, nie dość, że jest bezmyślnie i mechanicznie powtarzaną kliszą, niczym (modne ostatnio) zima zaskoczyła drogowców, to jeszcze jest nieprawdziwe, krzywdzące i szkodliwe.

Bo tunele wzdłuż rzek buduje się w miastach całego zachodniego świata. Ich zadaniem jest schowanie ruchliwych dróg pod powierzchnie ziemi i uwolnienie od samochodów terenów o bezcennych walorach - terenów nad brzegiem rzeki. Oto przykłady (wszystkie fotografie można powiększyć klikając w nie):

Düsseldorf, Niemcy
Początek tunelu o długości dwóch kilometrów...

 ...i jego koniec:


Schowanie sześciopasmowej przelotowej drogi pod ziemię, pozwoliło stworzyć prawdziwie miejski bulwar z ogródkami kawowymi i (w końcu jesteśmy w Niemczech) piwnymi...
 ...oraz deptak:
Wiedeń, Austria
Wzdłuż pięknego, modrego Dunaju również zbudowano tunel.
Tak z lotu ptaka wygląda jego... wlot:
 I, po dwóch kilometrach, wylot:
Na ogromnych terenach zielonych na powierzchni powstał między innymi skate park:
 
Oraz apartamentowce:
Kolonia, Niemcy
Powracamy nad dolny Ren, by podziwiać, co umożliwiła budowa Rheinufertunnel (około 600 metrów długości) w Kolonii:
 Gdzieś tu powinna być ośmiopasmowa autostrada...

Należy dodać, że także w Paryżu istnieje tunel wzdłuż rzeki, a nie ograniczając się tylko do Europy, możemy przywołać chociażby przykład nowojorskiego Carl Schultz Park powstałego bezpośrednio nad Franklin D. Roosvelt Drive na brzegu East River. Jednak największy i najbardziej imponujący projekt tego typu pochodzi z Hiszpanii.

Madryt, Hiszpania
Realizację pomysłu schowania pod ziemię ośmiopasmowej autostrady Calle 30 rozpruwającej serce stolicy Hiszpanii na pół rozpoczęto w 2004 roku. Calle 30 biegła po obu stronach rzeki  Manzanares, zajmując w sumie hektary powierzchni, degradując przestrzeń wokół (między innymi ze względu na hałas i spaliny). Jak dotąd, w wyniku bardzo skomplikowanych i kosztownych prac inżynieryjnych pod ziemią schowano niemal pięć kilometrów tej trasy (razem z rozjazdami i węzłami drogowymi).

Tak wyglądało to przedtem:
 Tak wygląda to obecnie:

Oczywiście popielata pustynia widoczna na ostatnim zdjęciu nie robi zbyt dobrego wrażenia w porównaniu ze stanem sprzed przebudowy, kiedy to między pasami autostrady istniała jednak jakaś zieleń. Jednak jeśli się przyjrzycie, to zdjęcie pokazuje ile powierzchni (a fotografia pokazuje jedynie fragment całego założenia), uzyskuje się pod nowe parki, deptaki, ścieżki rowerowe i budynki. W długim trwaniu okaże się, że przestrzeń będąca wcześniej asfaltowym potokiem, przemieni się w miejsce przyjazne mieszkańcom miasta.

Dlatego właśnie uważam, że powtarzanie utartych powiedzonek o "tunelu wzdłuż rzeki" jest szkodliwe i krzywdzące. Zaczęli pewnie przeciwnicy polityczni, którzy korzystając z tego, że społeczeństwo jest źle poinformowane, buduje sobie poparcie na krytyce takiego pomysłu. Tymczasem odzyskiwanie położonych nad rzeką przestrzeni jest ważnym zadaniem miast. Zwłaszcza Warszawy. Projekt, który był pierwszym prawdziwym, a nie pozorowanym krokiem ku spełnieniu marzenia datującego się od czasów, gdy Stanisław Wokulski przechadzał się po Powiślu - marzenia o zbliżeniu Warszawy do Wisły - stał się obiektem kpin. Niesłusznie. Myślę jednak, że coraz więcej ludzi rozumie sens istnienia tego tunelu i co ważniejsze, korzystają z tego dobrodziejstwa. Nad warszawskim tunelem powstało bowiem Centrum Nauki Kopernik. Może stanie się zalążkiem nowego warszawskiego waterfrontu. Waterfrontu na miarę Budapesztu czy Paryża. Waterfrontu w twórczy sposób uzupełniającego piękną panoramę Warszawy.

Jak na razie jednak złośliwe klisze są powielane i ten stan trochę się jeszcze utrzyma.

piątek, 19 listopada 2010

Impresje przedwyborcze czyli golenia część druga

WOJCIECH OLEJNICZAK
Tak jak wyczytaliście chociażby w części pierwszej, kandydat SLD prowadzi bardzo intensywną kampanię. A to tu da komuś bułkę, a to tam pobiegnie w maratonie, by pokazać swą tężyznę fizyczną. A to jeszcze gdzie indziej pojeździ autobusem, by nakłaniać pasażerów do głosowania na niego. Nie czyni przy tym szczególnych starań, by ukryć kiełbasowatość tych działań. Ja osobiście wolałbym, gdyby Olejniczak jeździł autobusem na co dzień. To by była dopiero skuteczna kampania. Ogólnie uważam, że to właśnie politycy lewicy powinni zapoczątkować pozytywny trend korzystania z bardziej ekologicznych i ekonomicznych form transportu.
W swoim programie wyborczym Olejniczak zwrócił uwagę na pewien ważny i palący problem – astronomiczne ceny mieszkań w Warszawie. Jak każdy znam warszawiaków, dla których własne M jest nieosiągalnym marzeniem – pisze kandydat lewicy - znam również osoby, dla których mieszkanie oznacza kredyt i spłacanie rat do końca życia. Każdego dnia lękając się, co przyniesie jutro. Odpowiedzmy sobie na proste pytanie: kto dzisiaj ma realną szansę na posiadanie mieszkania w Warszawie? Po pierwsze osoby o wysokich dochodach, które mają zdolność kredytową i możliwość zakupu mieszkania na rynku. Po drugie, osoby o niskich dochodach – przysługuje im prawo ubiegania się o lokal socjalny lub komunalny. Pośrodku znajduje się wielka rzesza warszawiaków, którym ani rynek ani miasto nie mają nic do zaproponowania. Diagnoza niewątpliwie bezbłędna. Choć należy się raczej pogodzić z tym, że ceny mieszkań w stolicy kraju zawsze będą wysokie, to trzeba też jasno powiedzieć, że obecna sytuacja jest kuriozalna. Jak podaje Stołeczna średnia cena metra kwadratowego w Warszawie wynosi obecnie 9 256 złotych, podczas gdy przeciętne miesięczne wynagrodzenie wynosi jedynie 3 149 zł.
Parę miesięcy temu oglądałem rozmowę z pewnym ekspertem w dziedzinie ekonomii (nazwiska niestety nie pomnę). Rozmowa dotyczyła zamożności Polaków. Ów ekspert twierdził, że zamożność Polaków od kilku lat już znacznie wzrasta i trend ten się utrzyma. Dodał jednak, że Polacy nigdy nie będą prawdziwie zamożnym narodem, jeśli wciąż rata kredytu na mieszkanie będzie pochłaniała tak wielką część dochodów większości z nich. Jak zatem obniżyć cenę mieszkań? Samorządy powinny budować mieszkania – twierdził ekspert. Ten pomysł, muszę przyznać, przekonuje mnie.
Niewątpliwie program Olejniczaka w pewnym stopniu realizuje tę idee – obiecuje przekazywać inwestorom grunty pod budownictwo komunalne. Z drugiej strony nie wiem, jak jako prezydent miasta zamierza Olejniczak uchwalić ustawy o ograniczeniu wzrostu opłat za użytkowanie wieczyste i ustawy o kasach mieszkaniowych (wzorowanych na bliżej nieokreślonych „rozwiązaniach niemieckich)?
Niemniej to moim zdaniem piekielnie ważny temat i bardzo się cieszę, że Olejniczak go podjął. Mam z nim tylko jeden problem. Otóż nie mogę się pozbyć wrażenia, że dla kandydata lewicy ta prezydentura będzie tylko przystankiem do uzyskania jakichś wyższych stanowisk i swego rodzaju Piemontem do odzyskania władzy w SLD. Odnoszę takie wrażenie słuchając wypowiedzi tego polityka, choćby tych o in vitro i czytając propozycje ustaw w jego programie dla samorządu. Ja oczekuję, że dla kandydata na prezydenta Warszawa będzie celem samym w sobie. Tymczasem wydaje mi się, że żywiołem Olejniczaka jest wielka polityka. I tą wielką polityką powinien się zajmować. A na Wiejską jeździć autobusem.

CZESŁAW BIELECKI
Jeśli chodzi o program Czesława Bieleckiego, to już po krótkim pobycie na jego stronie internetowej, wpadłem w irytację. Otóż Bielecki postanowił wyprzedzić swych konkurentów w dziedzinie nowych technologii i postawił na multimedialną prezentację swych pomysłów. Objawia się to serią filmików, na których kandydat przy akompaniamencie relaksującej, klasycznej muzyki  spokojnym głosem, powoli opowiada o swoich pomysłach. Pomijając, że Bielecki sprawia wrażenie gościa, który dopiero co wyszedł z pierwszych zajęć z radzenia sobie z gniewem i odrabia pracę domową, to jego wspaniałe idee naprawdę mogłyby zostać spisane. Czytając je samodzielnie, spędziłbym na jego stronie połowę mniej czasu i byłbym o połowę mniej wkurzony.
Skąd się wzięła druga połowa? Otóż Czesław Bielecki obiecuje, że ukończy modernizację Obwodnicy Śródmieścia do Euro 2012. Dla niezorientowanych: Obwodnicę Śródmieścia tworzą ulica Starzyńskiego, Most Gdański, ulice Słomińskiego, Okopowa, Towarowa, Raszyńska, Wawelska i Trasa Łazienkowska. Jak na razie obwodnicę z prawdziwego zdarzenia przypomina jedynie ta ostatnia (no i może jeszcze węzeł nad Rondem Starzyńskiego) – ukończona 36 lat temu. To skandal, że od tamtego czasu tak niewiele się zmieniło i że dwumilionowe miasto nie ma obwodnicy – tu przyznaję Bieleckiemu całkowitą rację. Ciekaw tylko jestem jak sobie Bielecki wyobraża przebudowę siedmiu ważnych węzłów komunikacyjnych w tak krótkim czasie? Gdyby chociaż gotowe były szczegółowe projekty, to może pan Czesław mógłby poprosić warszawiaków, którzy pracują lub mieszkają w centrum o to, żeby na te dwa lata wyjechali z miasta, a wtedy on pozamyka wszystkie najważniejsze węzły i zbuduje długo wyczekiwaną obwodnicę. A, i niech każdy zostawi forsę na komodzie, przyda się.
Rozważam trzy możliwości. Pierwsza: Czesław Bielecki zażył jakiś środek psychoaktywny i pod jego wpływem wypowiada takie androny. Druga: Czesław Bielecki jest kompletnym idiotą i w swojej naiwności naprawdę wierzy w swoje niemożliwe do spełnienia propozycje. Trzecia: Czesław Bielecki uważa Warszawiaków za idiotów, fundując im tak kiepski populizm. Osobiście skłaniam się ku tej trzeciej możliwości. I to mnie właśnie wkurza. Ten uprawiany bez jakiejkolwiek żenady populizm, ta arogancja wobec ludzi, że można obiecać gruszki na wierzbie, a w ciągu kadencji wyborcy zapomną, co dokładnie obiecywał kandydat i znów go wybiorą. Słuszność mają ci, którzy twierdzą, że każdy polityk jest trochę populistą, a takiego, który by rzeczywiście spełnił wszystkie swoje obietnice trudno sobie jakoś przypomnieć. Ale to, co oferuje Bielecki, to grube przegięcie i każdy, nawet nie mający większego pojęcia o remontach i budowie dróg, kiedy usiądzie i się zastanowi nad sprawą, dojdzie do wniosku, że trzeba cudu, by obietnice Bieleckiego zrealizować. No, chyba, że się wierzy w cuda. Ogólnie można by przy tej okazji sparafrazować pewną znaną reklamę (wykorzystaną też kiedyś przez twórców politycznego komiksu z udziałem chomików): Są ludzie, którzy uwierzyli, że zbudujemy Obwodnicę Śródmieścia w dwa lata. Oczywiście – szanujemy ich.
Bieleckiego jako kandydata mógłby uratować fakt, że jest z wykształcenia architektem. Można by się zatem po nim spodziewać pewnej wrażliwości estetycznej i odpowiedzialnej polityki przestrzennej. Niestety Warszawa zdecydowanie jest zbyt brzydkim miastem, by Czesław Bielecki, architekt, zaszczycił je większą ilością takich perełek architektury, jak ta.
Sądzę, że gdyby tak scalić propozycje Bieleckiego w jedną, mogłaby z tego wyjść błyskawiczna gargamelizacja miasta w dwa lata, „tysiąc potworków na tysiąclecie…” czy coś. Dlatego jestem zdecydowanie na nie.
HANNA GRONKIEWICZ-WALTZ
Hanna Gronkiewicz-Waltz jest kandydatką szczególną – jako jedyna piastowała ten urząd i to w mijającej kadencji. Dlatego jej kandydaturę omówię w trochę inny sposób, niż pozostałe.
Lista rzeczy, których HGW nie zrobiła bądź zrobiła źle jest długa. Każdy może stworzyć swoją własną listę działań lub zaniedbań, o które ma do pani prezydent żal. Waham się, ale moją osobistą listę otworzy chyba uchwalenie na kolanie kiepskiego planu zagospodarowania przestrzennego Placu Defilad, co było arogancką kpiną z konsultacji społecznych. Dziewięćdziesiąt procent wniosków organizacji pozarządowych, urbanistów, architektów, inwestorów czy zwykłych obywateli odrzucono de facto bez podania uzasadnienia. Sprawę załatwiono szybko, na ostatniej sesji rady miejskiej i już można było drukować ulotki głoszące kolejny sukces. Ale plany to były od dawna. Tylko jakoś żaden nie został zrealizowany. Pani prezydent, nie lepiej było dopracować plan, zamiast robić z niego PR-ową zagrywkę, na którą nikt się nie nabierze?
Z drugiej strony to właśnie dziwnym trafem za kadencji HGW, mówiąc kolokwialnie (ale ciężko mi to inaczej ująć), coś się zaczęło dziać. Budowa Mostu Północnego, przebudowa węzła Marsa (albo Ronda Kometa), budowa Centrum Nauki Kopernik*, rewitalizacja kilku ważnych przestrzeni publicznych i last not least, rozpoczęcie budowy metra (wprawdzie się okropnie wlecze, a w pewnym momencie nawet kompletnie zamarła, ale już ruszyła i to z takim impetem, że aż się dźwig przewrócił). Nie należy zapomnieć o może niezbyt spektakularnym, ale bardzo konsekwentnym i naprawdę odczuwalnym (w pozytywnym sensie) szeregu remontów nawierzchni dróg.
Oprócz wymienionych sukcesów w zakresie inwestycji, uważam, że HGW wniosła do Warszawy pewną nową jakość. Chodzi tutaj o zdecydowane i odważne rozwiązanie sprawy Kupieckich Domów Towarowych i paru innych podobnych przypadków. Kupcy (choć, jak pisał Daniel Passent – kupcem był Wokulski, ci z KDT to po prostu handlarze…) za pomocą szantażu i terroru chcieli uwłaszczyć się na miejskim terenie, a do tego jeszcze pozowali na ofiarami powołując się przy tym na poparcie warszawiaków. Do chóru obrońców pokrzywdzonych handlarzy od razu przyłączyła się opozycja i kibole. Gdyby HGW uległa roszczeniowym neandertalczykom, uważającym się za awangardę polskiego kapitalizmu, stworzyłaby niebezpieczny precedens. Ale dzięki jej odwadze i zdecydowaniu, nie straszy już w samym sercu miasta ten prowizoryczny blaszak.
To, co omówiłem w dwóch powyższych akapitach oczywiście nie jest wystarczające, by zagłosować na Hannę Gronkiewicz-Waltz. Ale do oddania na nią głosu skłania mnie (poza wyżej wymienionymi) czynnik niezależny od samej osoby HGW i jej otoczenia. Ktoś może mnie oskarżyć, że łykam po prostu hasło wyborcze pani prezydent. Ale sądzę, że jakikolwiek inny kandydat, obejmując stanowisko rozpocząłby wymianę urzędników (wszyscy zawsze obiecują, że zwolnią urzędników, tylko nikt już nie mówi, że zatrudni na ich miejsce nowych). Zajęłoby to mnóstwo czasu, a nowa administracja musiałaby uczyć się wszystkiego od nowa. A czas powinien być wykorzystany nie na zmiany personalne, ale na zmienianie Warszawy. Dlatego popieram ciągłość władzy, zwłaszcza, że była to władza nie najgorsza. Dobrą puentą dla tych rozważań będzie chyba wypowiedź samej zainteresowanej w debacie wyborczej w programie Tomasza Lisa. Stwierdziła ona wówczas, że doskonale rozwijające Trójmiasto czy Wrocław, mają przez wiele kadencji jednego prezydenta. O ile we Wrocławiu nigdy nie byłem, to muszę powiedzieć, że Trójmiasto rozwija się świetnie. Prezydenci Gdańska, Sopotu i Gdyni piastują urząd od 1998 roku (!). Tymczasem Warszawa była przeważnie przedpolem walk o wielką politykę na szczeblu centralnym i dotychczas na tym traciła. Dlatego sądzę, że warto zaryzykować i poprzeć ciągłość.
*Zabawne, że politycy PiS, którzy dzisiaj chcą przypisać zasługę jaką jest budowa tego centrum, Lechowi Kaczyńskiemu, zdają się nie pamiętać, że ten ostatni zdobył władzę w Warszawie między innymi dzięki krytyce schowania przez Pawła Piskorskiego Wisłostrady do tunelu. Ale może wtedy tylko żartował?

poniedziałek, 15 listopada 2010

Impresje przedwyborcze (część I)

Jako, że zbliżają się wybory samorządowe postanowiłem skrobnąć parę słów na temat kandydatów na prezydenta Warszawy (ograniczę się do tych najbardziej liczących się). Jeśli kogoś wybory prezydenckie w Warszawie nie interesują, niech przynajmniej doceni mnie za ten niesamowicie pretensjonalny tytuł!

W celu wyodrębnienia „najbardziej liczących się” kandydatów skorzystałem z sondażu Gazety Wyborczej. Na widocznej tam infografice prezentuje swe facjaty sześciu kolejnych kandydatów: Hanna Gronkiewicz-Waltz, Czesław Bielecki, Wojciech Olejniczak, Janusz Korwin-Mikke, Romuald Szeremietiew oraz Katarzyna Munio. Nie omówię kompleksowo całego programu każdego kandydata, bo nie mam na to czasu (ani pieniędzy). Omówię tylko te z propozycji kandydatów, które zwróciły moją uwagę – stąd „impresje” w tytule. Kto oczekuje kompletnej i rzetelnej analizy, niech się czym prędzej ratuje kliknięciem krzyżyka w prawym, górnym rogu ekranu.

Zaczynamy golenie:

KATARZYNA MUNIO
Kandydatka ta startuje pod hasłem „Odbierzmy Warszawę partiom”. Chodzi o to, żeby nie przenosić partyjnych sporów ze szczebla centralnego na szczebel samorządowy i zaproponować władze bliższe społecznościom lokalnym, pracujące dla ich dobra. Władze bliższe ludziom. 

Cel szczytny i jak najbardziej przeze mnie popierany. Nie powinniśmy przenosić sporów partyjnych z sejmu na szczebel lokalny. Ale co pani Munio zamierza to zaproponować w zamian? W swoich wypowiedziach kampanijnych, mam wrażenie, bardziej się skupia na zwalczaniu działań innych kandydatów, prowadzi kampanię negatywną. Szczególną  jej uwagą cieszy się tutaj Wojciech Olejniczak. Czego by Wojtek nie zrobił, na to Kasia od razu odpowie. Macie to jak w banku. Wojtek rozdaje robotnikom przed Hutą o 4 rano bułki i jabłka, Kasia jest tam już o 5 i rozdaje wódkę. A ja, jeżely pani pozwoly, bardzo chętnie.

Jednak spragniony wiedzy, co ma do zaoferowania Katarzyna Munio, nie dałem za wygraną. Wszedłem na jej stronę i znalazłem taki o to ciekawy projekt konkretnego rozwiązania jakże palących problemów transportowych (przynajmniej w pewnym stopniu): Wpuszczę na buspasy pełne samochody: z czworgiem pasażerów lub wiozące, co najmniej (interpunkcja oryginalna – przyp. Rog) dwoje dzieci w wieku szkolnym. Wpuszczę na buspasy, także rowery i motocykle.(…) Buspas ma uprzywilejować pasażera, a nie autobus. 

Po pierwsze zastanawiam się jak policjant pilnujący przestrzegania zakazu wjeżdżania na buspas nieuprawnionych do tego pojazdów ma sprawdzać czy na pewno w samochodzie siedzą cztery osoby, a jeśli nie to czy ma zatrzymać samochód i sprawdzić pasażerom legitymacje szkolne? Gdyby nie ten praktyczny wymiar sprawy, to jeszcze może sprawa byłaby do zaakceptowania. Jest jeszcze tylko jeden problem. Tu nie Ameryka, proszę pani. Co pani powie dzieciom ludzi, którzy nie mają samochodów? Lub, co chyba nawet częściej spotykane, dzieciom rodziców, którzy nie mają czasu wozić dzieci do szkoły? Ja (przypominam, że są to moje jak najbardziej osobiste wynurzenia) nie chcę, by Warszawa była miastem uprzywilejowującym matki wożące dzieci na tenisa, lekcje skrzypiec i dżudo swoim wielkim suvem, czyli dla garstki ludzi bogatych.

ROMUALD SZEREMIETIEW 
Chciałbym zacząć od uwagi, że pan Romuald powinien natychmiast zdymisjonować osobę odpowiedzialną za redakcję jego programu, umieszczoną na jego stronie. No, chyba, że pisał go osobiście. W każdym razie forma i język chwilami zagrażają ugruntowanej już pozycji słynnego dzieła prof. Marii Nietykszy zatytułowanego „Rozwój miast i aglomeracji miejsko-przemysłowych w Królestwie Polskim w latach 1865-1914”. No, może trochę przesadzam.

Niemniej Szeremietiew  poruszył pewien aspekt miejskiej polityki pominięty przez pozostałych omawianych przeze mnie kandydatów. Chodzi o dziedzictwo kulturowe i historyczne Warszawy. W swoim programie pisze Szermietiew coś, co bardzo mi się podoba: Zwrócę miastu przestrzenie publiczne – zwłaszcza place, które obecnie są tylko węzłami komunikacyjnymi. W trybie pilnym wrócę do idei odbudowy Pałacu Saskiego, Brühla tak, aby plac Piłsudskiego stał się prawdziwym placem miejskim z funkcją reprezentacyjną oraz programem kulturalnym atrakcyjnym dla mieszkańców i turystów. To doskonały pomysł. Tylko nie jestem pewien  czy powinien być realizowany przez władze miasta w trybie pilnym. Priorytetem powinny być chyba jednak inwestycje w infrastrukturę. Natomiast świetnym sposobem na odbudowę dziedzictwa i rewitalizację wielu ważnych terenów w centrum Warszawy jest ten zaproponowany przez Forum Rozwoju Warszawy dla pl. Piłsudskiego. Myślę, że w trybie Partnerstwa Prywatno-Publicznego moglibyśmy zrekonstruować wiele zniszczonej cennej zabudowy. 

Mimo to bardzo się cieszę, że którykolwiek z kandydatów zainteresował się historią, dziedzictwem i zabytkami. Widziałbym Szeremietiewa na posadzie jakiegoś pełnomocnika prezydenta miasta do spraw rekonstrukcji zabytkowych budowli i układów urbanistycznych.

Na koniec, by udowodnić, że program pana Romualda jest dziwnie napisany, przytoczę jeden przykład. Otóż kandydat na początku swojego tekstu przedstawia pewien rys historyczny. Od niemal trzystu lat to nie Polacy kształtowali oblicze swojej stolicy - pisze - Już w XVIII wieku, z rozkazu saskiego króla Augusta II, powstała paraliżująca centrum Warszawy Oś Saska, mająca na celu uwidocznienie królewskiej władzy i takie rozmieszczenie koszar, aby wojsko mogło w razie buntu szybko dotrzeć do każdego punktu miasta. Nie rozumiem czemu ma służyć ta refleksja? Czy ma ona poprzeć postulat odbudowy Pałacu Saskiego (patrz wyżej), będącego symbolem obcej władzy paskudnych, tłustych królów z Drezna, ich teutońskich ministrów i rosyjskich agentów? Dziwne.

JANUSZ KORWIN-MIKKE
Sam nie wiem czy nie ośmieszam się traktując poważnie poglądy tego gościa. Chciałbym wierzyć, że te jego wszystkie kampanie wyborcze i programy to jakiś żart, ale skoro w ostatnich wyborach na prezydenta RP poparło go więcej ludzi, niż Andrzeja Olechowskiego, to chyba oznacza, że pewna ilość obywateli traktuje go poważnie (albo sobie kpi z demokracji). Wiem, że wielu uważa Korwina-Mikke za swego rodzaju prześmiewcę, obnażającego absurdy w naszym państwie, ale moim zdaniem to po prostu błazen. I to bynajmniej nie stańczyk. 

Na przykład w swoim programie Jego Królewska Mość obiecuje zlikwidować bus pasy. Według niego ludzie ciężko pracujący tłoczą się na zwężonych jezdniach – natomiast po bus-pasach mkną urzędnicy lub bezrobotni (mający jeszcze fundowane bilety na przejazd).No, dobrze, to mnie nawet rozśmieszyło. Rozumiem, że Polska jest już tak bogatym krajem, że każdego ciężko i uczciwie pracującego stać na samochód i na lanie do niego benzyny (oczywiście wg Jego Królewskiej Mości obłożonej bandycką akcyzą). Rozumiem również, że Jego Królewska Mość zapoznał się ze statystykami i zdaje sobie sprawę, że szacunkowo ponad 70 procent mieszkańców Warszawy korzysta z transportu publicznego. Zastanawiam się, ilu z tego miliona dwustu tysięcy ludzi (tyle stanowi 70% oficjalnie zameldowanych mieszkańców stolicy) jest bezrobotnych, a ilu urzędników. Jeśli przeważają bezrobotni, to sytuacja jest katastrofalna, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Warszawa odnotowuje ponoć najmniejsze bezrobocie w Polsce. Jeśli przeważają urzędnicy, to rzeczywiście trzeba się zastanowić nad redukcją etatów. 

Podsumowując program Jego Królewskiej Mości to raczej gadanie sfrustrowanego gościa po trzech piwach w zadymionym (do wczoraj) barze. Nie warto go komentować.

***
Na tych kandydatach dzisiaj zakończę, by nie męczyć zbytnio Waszego wzroku, Drodzy Czytelnicy. Dodam tylko, że omówieni przeze mnie dzisiaj kandydaci w sondażu GW mają jednocyfrowe poparcie. W najbliższej notce poddam ostrzałowi kandydatów, mających realne szanse zwycięstwa tzn. Wojciecha Olejniczaka, Czesława Bieleckiego i Hannę Gronkiewicz-Waltz (choć jak twierdzą niektórzy ta ostatnia ma już prezydenturę w kieszeni).

czwartek, 4 listopada 2010

Kompetencją w miniówy



Ta niewinna piosenka w miasteczku Castellamare di Stabia pod Neapolem urosłaby z pewnością do rangi buntowniczego hymnu na wzór „God save the Queen” Sex Pistols, gdyby tylko była śpiewana po włosku. Wszystko za sprawą burmistrza tej uroczej, nadmorskiej miejscowości, Luigi’ego Bobbio, który postanowił zabronić publicznego noszenia minispódniczek w swoim mieście.
Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym projekcie, pomyślałem: „Co za durny pomysł! Dobrze, że burmistrz nie ma kompetencji, by wprowadzać takie zarządzenia.” Jak bardzo się myliłem, uświadomiłem sobie dopiero po kilku dniach. Okazało się bowiem, że owszem, burmistrzowie z półwyspu apenińskiego mogą wprowadzać takie zakazy za sprawą nowo uchwalonej przez rządzącą we Włoszech prawicową koalicję ustawy zwiększającej kompetencje samorządów w „walce z przestępczością i zachowaniami antyspołecznymi”.
Luigi Bobbio postanowił zaszaleć i zabronił też paru innych rzeczy. Poza przeklinaniem w miejscu publicznym niedozwolone jest na przykład opalanie się. To być może da się jeszcze wyjaśnić dbałością o zdrowie mieszkańców miasta i walką z rakiem skóry. Zakaz publicznego grania w piłkę nożną (!) wytłumaczyć trudniej.  Chociaż może chodzi o to, że młodzi następcy Alessandro Del Piero, ćwicząc futbolowe rzemiosło, zbyt dużo czasu spędzają na pełnym słońcu, co z pewnością kończy się apopleksją i oparzeniami skóry.
Burmistrz Bobbio nie jest w swym boju o publiczną moralność i tępieniu zachowań antyspołecznych osamotniony. Inne samorządy uchwaliły m. in. zakaz obściskiwania się w samochodach (pewnie dbałość o bezpieczeństwo ruchu drogowego), dokarmiania bezdomnych kotów (jak wiadomo, koty to zwierzęta antyspołeczne) i budowania zamków z piasku (z pewnością walka z dzikim budownictwem).
Oczywiście, jak na złość, sprawiedliwemu szeryfowi chce przeszkodzić czające się za każdym rogiem lewactwo pod postacią odrażających feministek. Organizacje kobiece żądają zniesienia zakazu i jeszcze sugerują, że burmistrz powinien się zająć jakimiś problemami mieszkaniowymi i jakimś tam dziwnym bezrobociem.
Zabawne, że obecną ustawę uchwaliła koalicja, do której należą partie o nazwach takich jak Popolo della Libertà czyli Lud Wolności – partia Silvio Berlusconiego (w ogóle na paskudną pogodę, jaka panuje za oknem, zalecam czytanie wszystkich występujących w tym tekście włoskich nazw i nazwisk na głos – oczywiście odpowiednio śpiewnie), Futuro e Libertà (Przyszłość i Wolność) czy Partito Repubblicano Italiano (Włoska Partia Republikańska). Cel rzeczywiście wolnościowy i liberalny. Decentralizacja władzy sprawia, że ta jest bliżej obywatela. Tylko, że w Castellamare di Stabia zadziałał czynnik nieprzewidywalny – czynnik ludzki. Władza w tym mieście postanowiła być bardzo blisko obywatela, aż za blisko. Jak sądzę burmistrz Bobbio nie ma jeszcze możliwości zniesienia wyborów na burmistrza, więc obywatele Castellamare di Stabia (wzruszam się za każdym razem, gdy piszę tę nazwę!) sami zdecydują czy im się podoba taka polityka.
Dlaczego właściwie o tym piszę? Co mnie obchodzi łamanie praw obywatelskich i to jeszcze przybierające tak niezrozumiałe formy gdzieś daleko za Alpami? Po pierwsze jako miłujący wolność Europejczyk i jako fan kobiecych nóg mam obowiązek solidaryzować się z obywatelami i obywatelkami Castellamare di Stabia (ech, ta nazwa jest piękna).  Na samą myśl o takiej grandzie gotuję się niczym Wezuwiusz!
Poza tym, my Polacy chętnie pielęgnujemy nasze przekonanie, że żyjemy w najbardziej absurdalnym kraju na świecie, a wszędzie za granicą jest normalniej. Otóż jak widać nie zawsze. Być może to nasze przekonanie jest tak silne, bo właściwie mało wiemy o tym, co się dzieje za granicą. Ten przykład dotarł do nas, bo jest taki nośny i medialny, ale może być takich dziwactw więcej. Myślę, że świadomość, że nie jesteśmy jednak najbardziej absurdalnym krajem na świecie z najabsurdalniejszą władzą i zamieszkanym przez najabsurdalniejszy naród, pozwala się uspokoić, zmniejszyć temperaturę naszych głów, a dzięki temu zyskać jasność umysłu, pozwalającą na skuteczniejsze zwalczanie dręczących nas absurdów.
Na zakończenie, pozwolicie, napiszę to raz jeszcze:
Castellamare di Stabia! :)

niedziela, 26 września 2010

Plan Zagospodarowania Przestrzennego Placu Defilad


Witajcie po przerwie! Dzisiaj napiszę na temat, który powinienem był podjąć już ponad miesiąc temu, jednak z powodu braku czasu nie uczyniłem tego. Myślę jednak, że sprawa pozostaje aktualna. Otóż właśnie ponad miesiąc temu został wyłożony nowy projekt Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego Placu Defilad (szeroko pojętego: nie chodzi jedynie o obszar w pobliżu trybuny po wschodniej stronie Pałacu Kultury i Nauki, ale o cały kwartał pomiędzy Alejami Jerozolimskimi, Marszałkowską, Świętokrzyską i Emilii Plater). O ile wielu z Was, Drodzy Czytelnicy, polityka przestrzenna może się wydawać tematem mało interesującym, to jednak chyba każdy przyzna, że zagospodarowanie tego właśnie terenu to temat istotny i wywołujący emocje. Nic dziwnego  -zaryzykuję bowiem stwierdzenie, że Plac Defilad to nie tylko serce Warszawy, ale i serce całej Polski. A jednak serce to bije słabo bądź nie bije wcale.
Co mam na myśli używając tej patetycznej metafory?  Niewątpliwie Plac Defilad leży w geograficznym centrum Warszawy, jego granicą jest ulica Marszałkowska, która pozostaje wciąż synonimem ruchliwej wielkomiejskiej ulicy. Centrum miasta było tu przed wojną i nie bez powodu to właśnie tu komuniści umieścili Plac Defilad i Pałac Kultury po wojnie. Centrum stolicy powinno być wizytówką i najpiękniejszą częścią miasta. A jednak od dwudziestu lat wolnej Polski nie udało nam się sprawić, by takie właśnie centrum było.
Po 1989 roku zaistniało kilka pomysłów na Plac Defilad, były to przede wszystkim próby odpowiedzi na pytanie: co zrobić z Pałacem Kultury? Rozważano jego zburzenie i uczynienie z omawianego obszaru wielkiego parku albo odtworzenie dawnej, przedwojennej sieci ulic i zabudowy. Odkąd PKiN znalazł się w rejestrze zabytków, pomysły te przestały być możliwe do zrealizowania . Na szczęście, dodam. Bowiem – i nie boję się tego przyznać – lubię Pałac Kultury. Po prostu. Istnieją też inne pomysły. Otoczenie PKiN wielkim parkiem na wzór Parku Świętokrzyskiego, bądź niską zabudową nawiązującą raczej do otaczającej Plac zabudowy, niż do samego Pałacu. Wreszcie – ostatnia koncepcja. Otoczenie Pałacu Kultury wysokimi budowlami. W latach dziewięćdziesiątych chciano zasłonić Pałac okręgiem stworzonym z wieżowców, by skazać go na wieczne zapomnienie. Paradoksalnie Pałac stałby wtedy się punktem centralnym założenia urbanistycznego, które miało zniszczyć jego dominację. I wreszcie dochodzimy do koncepcji najnowszej, również zakładającej wysoką zabudowę Placu.

W bezpośrednim sąsiedztwie Pałacu, planiści zaproponowali bardzo wysokie, nawet 230-metrowe wieżowce, dodając do tego rygor nakazujący, by ich elewacja w przeważającej większości składała się ze szkła. Wzdłuż Alej Jerozolimskich zaproponowano szeroki bulwar, swego rodzaju deptak, natomiast na przedłużenie ulicy Widok ma stać się dość wąską krętą uliczką.
Choć zgadzam się z ogólnym zamysłem projektu – to jest uczynieniem z Placu Defilad tętniącego życiem handlowym (z resztą miejsce przez ostatnie dwadzieścia lat przyciągało handel jak magnes) i, a może przede wszystkim, kulturalnym. Polemizuję jednak z niektórymi pomysłami Ratusza i dlatego postanowiłem skorzystać z możliwości przysługującej każdemu obywatelowi, nawet nie zamieszkującemu danego terenu: złożenia uwag do Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego. Uwagi te nie są w żaden sposób dla planistów wiążące. Jednak nie oznacza to, by ich składanie nie miało sensu. 
Dobrym przykładem jest tutaj przypadek mieszkańców słynnego „jamnika” przy ul. Kijowskiej na Pradze, naprzeciwko Dworca Wschodniego. Mieszkańcy najdłuższego bloku w Polsce zakwestionowali zapis w Planie, zezwalający na budowę na znajdującym się przed ich blokiem sporym trawniku kolejnych budynków. Chociaż planiści odrzucili wniosek mieszkańców postulujący całkowity zakaz budowy, to jednak mieszkańcom udało się wywalczyć pewien pas zieleni między ich oknami a oknami budynków mieszkalnych, które zapewne kiedyś tam powstaną. Ja uważam to za bardzo dobry kompromis między interesami mieszkańców bloku a wyzwaniami planistycznymi, technicznymi, komunikacyjnymi, ekonomicznymi, ekologicznymi i estetycznymi, które stanęły przed biurem architektonicznym opracowującym projekt. 
Poniżej przedstawiam moje własne wnioski - być może zostaną wzięte pod uwagę. Przy pisaniu tegoż pisma korzystałem z pomocy zamieszczonej na stronie Forum Rozwoju Warszawy (polecam!). Sam projekt Planu (rysunek i tekst) – zarówno Placu Defilad, jak i innych planów, nad którymi prowadzone są właśnie prace, można znaleźć na stronie internetowej Biuletynu Informacji Publicznej. Rysunek i język planu mogą wydawać się totalnie niezrozumiałymi dla przeciętnego zjadacza chleba, lecz jeśli się wyposażyć w odrobinę cierpliwości, można bardzo szybko opanować sztukę czytania takich planów. Mnie przynajmniej się wydaje, że ją posiadłem. Ponieważ gonił mnie czas, a mijał już termin składania wniosków, ten może zawierać pewne błędy, których nie zdążyłem poprawić – niemniej – aby zachować rzetelność, zamieszczam tę właśnie wersję, którą wysłałem Ratuszowi. Przejdźmy do rzeczy!

Do prezydent Miasta Stołecznego Warszawy
Pani Hanny Gronkiewicz-Waltz
Urząd Miasta Stołecznego Warszawy
Biuro Architektury i Planowania Przestrzennego
Pl. Defilad 1
00-901 Warszawa

WNIOSEK DO PLANU ZAGOSPODAROWANIA PRZESTRZENNEGO W REJONIE PAŁACU KULTURY I NAUKI (ŚRÓDMIEŚCIE)
Wniosek dotyczy projektu miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego w rejonie Pałacu Kultury i Nauki, obejmującego obszar, którego granice wyznaczają:
- od północy: północna linia rozgraniczająca ul. Świętokrzyskiej;
- od wschodu: wschodnia linia rozgraniczająca ul. Marszałkowskiej;
- od południa: południowa linia rozgraniczająca Al. Jerozolimskich;
- od zachodu: zachodnia linia rozgraniczająca ul. Emilii Plater. 
Zgodnie z art. 18 ust. 1 ustawy z dnia 27 marca 2003 r. o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym (Dz. U. Nr 80, poz. 717 z późn. zm.) stwierdzającym, że każdy, kto kwestionuje ustalenia przyjęte w projekcie planu miejscowego, może wnieść uwagi, wnioskuję:
1)      Dla części wysokościowej terenu 2.U/MW ustalenie wysokości maksymalnej na 150m, wysokości minimalnej na 120m; dla części wysokościowej terenu 3.U/MW wysokości maksymalnej na 187m, wysokości minimalnej na 150m; dla części wysokościowej terenu 11.U/MW wysokości maksymalnej na 140m, wysokości minimalnej na 110m; dla części wysokościowej terenu 15.U/MW wysokości maksymalnej na 110m, wysokości minimalnej na 80m; dla części wysokościowej terenu 18.U/UA wysokości maksymalnej na 80m, wysokości minimalnej na 50m.
2)      Dla części wysokościowych terenów: 2.U/MW, 3.U/MW, 11.U/MW, 15.U/MW i 18.U/UA dopuszczenie przeszklenia maksymalnie 50 procent elewacji; dla terenów 2.U/MW, 11.U/MW i 18.U/UA nakazanie użycia materiałów elewacyjnych o kolorystyce nawiązującej do kamiennej elewacji Pałacu Kultury i Nauki.

UZASADNIENIE:
Choć Pałac Kultury i Nauki ma chyba tyle samo zwolenników, co przeciwników, idée fixe większości planistów zajmujących się Placem Defilad po 1989 roku jest „przełamanie dominacji PKiN nad okolicą”. Owa myśl zdaje się przyświecać także autorom przedstawionego w wyłożeniu projektu. Dlatego na zachód i południe od Pałacu zaplanowano bardzo wysokie wieżowce, których elewacja ma w co najmniej 70 procentach zostać wykonana ze szkła. Moim zdaniem spowoduje to efekt odwrotny od zamierzonego: kamienny PKiN otoczony szklanymi wieżowcami będzie się jeszcze bardziej rzucał w oczy, a wysokość planowanych wieżowców sprawiać będzie wrażenie nachalnego zamiaru przytłoczenia Pałacu Kultury – budynku, który rzekomo tak bardzo przytłacza człowieka.
            Sądzę, że jedynym sposobem, by dominację Pałacu przezwyciężyć, jest Pałac oswoić. Aby go oswoić należy do niego nawiązać. Nawiązać zarówno wysokością, jak i użytymi w elewacji materiałami.
            Należy zwrócić uwagę, że o ile wliczając iglicę budynek ten ma 230m, o tyle bez iglicy ma on jedynie 187m wysokości. Zatem de facto budynek o wysokości 230m będzie przewyższał Pałac o całe 40m, gdyż iglica przez swą smukłość nie rzuca się tak w oczy, jak niższe części PKiN. To właśnie niższe części tego budynku tworzą jego bryłę i to ta bryła wizualnie kształtuje przestrzeń. Dlatego też uważam, że iglica PKiN powinna być dyskretną dominantą wysokościową okolicy, a najwyższy wieżowiec sąsiadujący z Pałacem nie powinien być wyższy, niż 187m.
            Elewacje powinny być w większym stopniu wykonane z kamienia, nie tylko po to by stopić PKiN i resztę miasta w jeden organizm. Sądzę, że centrum miasta, w którym powstają tylko i wyłącznie budowle z dominującym w elewacji szkłem, przypominać będzie nowobogackie miasta azjatyckie takie, jak Dubaj. Miasta chcące pokazać swoje materialne bogactwo i prestiż, lecz nie mające do zaoferowania nic więcej. Sądzę, że wielu mieszkańców Warszawy podzieliłoby moje zdanie, gdybym stwierdził, że Dubaj to miasto pozbawione charakteru. Tymczasem Warszawa jest miastem posiadającym bogatą tradycję architektoniczną. Czy nie byłoby dobrym krokiem, gdyby ustalenia planu zagospodarowania przestrzennego dla tych terenów nie tylko umożliwiały, ale i wymuszały na architektach nawiązanie do takich dzieł architektury jak Prudential, Gmach Banku Gospodarstwa Krajowego, Gmach Krajowej Rady Spółdzielczej czy też Gmach Ministerstwa Infrastruktury. Uważam także, że budynek posiadający elewację z kamienia sprawia na obserwatorze wrażenie solidności i trwałości, co wcale nie wyklucza lekkości. Mamy w Warszawie wiele szklanych wieżowców, wiele jest w budowie (także w bezpośrednim sąsiedztwie PKiN), wiele jest planowanych. Pozwólmy, by choć w ścisłym centrum powstało kilka kamiennych budowli – jak na razie Pałac Kultury jest jedyną taką budowlą, co sprawia, że ogromnie się wyróżnia. Można otoczyć Pałac dowolną liczbą szklanych wieżowców, ale to go nie zneutralizuje.
            Wierzę, że do zadania, jakim jest planowanie miasta, podobnie jak do naszej burzliwej przeszłości, możemy podejść bez kompleksów. Warszawa jest stolicą kraju zamieszkiwanego przez wolny i dumny naród, który nikomu nie musi nic udowadniać. Zamiast pokazywać, jak wysoko i nowocześnie potrafimy budować, zaplanujmy nasze centrum z umiarem. Zamiast boksować się z naszą trudną historią, pamiętajmy, że nie tylko w Polsce wielkie gmachy budowali tyrani.
 
3)      Dla terenów: 13.U, 17.U i 20.U ustalenie południowej obowiązującej linii zabudowy tak, aby tworzyła pierzeję z budynkami na północ od Alej Jerozolimskich po wschodniej stronie ulicy Marszałkowskiej.

4)      Poszerzenie pasażu będącego przedłużeniem ulicy Widok do szerokości 30m.

UZASADNIENIE:
Aleje Jerozolimskie są i pozostaną (w mniejszym lub większym stopniu) szeroką arterią skupiającą ruch samochodowy, autobusowy i tramwajowy. Czy zamiast tworzyć przestrzeń przeznaczoną do spacerowania przy ruchliwej ulicy, nie byłoby lepszym rozwiązaniem stworzyć prawdziwy „deptak” na planowanym przedłużeniu ul. Widok? Tymczasem owe przedłużenie w wyłożonym projekcie jest zaledwie wąską uliczką i to w dodatku w cieniu wysokich wieżowców. Każdy, kto kiedykolwiek był na Placu Defilad zauważył jak wielki jest ruch pieszy na trasie planowanej ulicy, gdy tymczasem bezpośrednio wzdłuż Alej Jerozolimskich jest relatywnie mały. Proponuję, by utworzyć szeroki „deptak” właśnie na ulicy Nowowidok, natomiast linię zabudowy wzdłuż Alej Jerozolimskich poprowadzić tak, by stworzyła wielkomiejską pierzeję harmonijną z budynkami w dalszym biegu ulicy (w kierunku Mostu Poniatowskiego).

5)      Dla terenów: 3.U/MW, 11.U/MW, 13.U, 15.U/MW, 17.U, 18.U/UA, 20.U i 10.U/UK nie dopuszczenie w parterach działalności z zakresu bankowości i finansów.

UZASADNIENIE:
W ostatnich latach nastąpiła prawdziwa erupcja oddziałów bankowych w polskich miastach. Banki rozpanoszyły się na naszych ulicach, tworząc często całe ulice czy place pozbawione innych niż bankowe usług. Powoduje to zamieranie tych części miasta codziennie po godzinie 18:00.
            Świadomością istnienia opisanego przeze mnie wyżej zjawiska kierowali się zapewne planiści umieszczając dla owych terenów ograniczenie działalności z zakresu bankowości i finansów do 20 procent powierzchni użytkowej parteru. Jednakże uważam, że w tej części miasta, w ścisłym centrum, które jak żadne inne, powinno tętnić wielkomiejskim życiem, nie powinno być w ogóle miejsca dla oddziałów bankowych. Banki i tak już w zbyt dużym stopniu zawłaszczyły pobliskie okolice (np. ul. Marszałkowską), więc „infrastruktura bankowa” ma się w tym rejonie bardzo dobrze i jego przyszli mieszkańcy będą mogli bez wielkiego trudu z tej infrastruktury skorzystać. Sektor bankowy również nie poniesie znaczących strat. Tymczasem uzyskane dzięki zapisowi o niedopuszczeniu działalności bankowej w parterach powierzchnie mogą stać się miejscem dla kolejnych kawiarń, restauracji, sklepów, centrów handlowych, teatrów czy klubów, tak by bijące serce stolicy, biło jeszcze intensywniej.
Z poważaniem
Michał Rogalski

wtorek, 27 lipca 2010

Rondo Kometa


Tym razem krótko, w nawiązaniu do przedostatniej notki.
Kilka dni po tym, jak pisałem o Rondzie Babka, trafiłem na stronę innego ronda. Chodzi o węzeł komunikacyjny położony na granicy dzielnic Praga Południe i Wawer. Łączy on ulice Grochowską (łączącą węzeł z prawobrzeżną Warszawą), Marsa (połączenie z Rembertowem, Ząbkami czy Sulejówkiem), Ostrobramską (połączenie z Gocławiem i Trasą Łazienkowską), Płowiecką (połączenie z Wawrem, a zarazem południowo-wschodnia trasa wylotowa z Warszawy) z Trasą Siekierkowską (łączącą dwa brzegi Wisły i prowadzącą do tras wylotowych do Krakowa, Katowic i Poznania). Jest to zatem ogromnie ważny i skomplikowany węzeł komunikacyjny, obsługujący ogromny ruch. W ostatnich latach jest konsekwentnie rozbudowywany, a jego centralną częścią stało się rondo, w którym zastosowano nowinkę w organizacji ruchu - tzw. rondo turbinowe (takie samo rozwiązanie zastosowano wcześniej… na Rondzie Babka) – to między innymi  ze względu na to nowatorskie rozwiązanie płynność ruchu i przepustowość na węźle jest znacznie zwiększona.
Wciąż jeszcze nieukończony, skomplikowany węzeł nie doczekał się jeszcze swojej urzędowej nazwy, ale kierowcy, jak twierdzą autorzy strony internetowej,  która ma im pomóc przejechać bezstresowo przez ogromny węzeł, na którym trzeba bardzo wcześnie wjechać na odpowiedni pas, by nie pojechać w zupełnie innym kierunku, niż się zamierzało, ochrzcili je Rondo Kometa. Pochodzenie nazwy nie jest do końca jasne, ale wydaje się, że chodzi o zewnętrzny wygląd inżynieryjnej konstrukcji, dynamiczność przemieszczania się po węźle i last not east – sąsiedztwo ulicy Marsa.
Życzę drogowcom, by jak najszybciej zakończyli budowę, kierowcom – by jak najszybciej okiełznali nową technologię ronda, która w ostatecznym rozrachunku jest bardziej wydajna, a urzędnikom i radnym odpowiedzialnym za nazewnictwo dróg - by wsłuchali się w zwyczajową, powstałą oddolnie nazwę. Czas pokaże czy owe rondo stanie się Rondem Kometą czy władze zafundują nam kolejną bogoojczyźnianą nazwę.  

piątek, 23 lipca 2010

Sen o Warszawie




Wbrew pozorom wcale się nie pomyliłem wrzucając Czesława Niemena tutaj, zamiast na bloga muzycznego. Otóż twórczość największego polskiego muzyka XX wieku stanie się dla mnie tylko punktem wyjścia do szerszych rozważań.
Nie urodziłem się w Warszawie. Mieszkam w Warszawie od dwudziestu lat (co stanowi w tej chwili jakieś 95% mojego życia) większość moich wspomnień wiąże się z tym miastem, tu chodziłem do szkoły, tu pracowałem, tu mam swój zespół muzyczny, tu mam przyjaciół i dziewczynę. Dlatego śmiało i bez wahania nazywam Warszawę moją małą ojczyzną. Dlatego też irytuje mnie, gdy ktoś tę małą ojczyznę szkaluje i obraża, gdy słyszę, że Warszawa jest brzydka, nic tam nie ma, jej mieszkańcy to chamy albo, i tu podam przykład skrajny (choć niekoniecznie rzadko występujący), że Warszawa to wrzód na dupie Polski. Szczególnie irytuje, gdy ktoś pluje na Warszawę, przyjeżdżając do niej codziennie do pracy i zarabiając tu niemałe pieniądze. Irytuje, a zarazem w pewnym sensie śmieszy, bo ci sami ludzie przyjeżdżając do tego jakże znienawidzonego miasta swoją wypasioną bryką, dworują: stolica, a nie ma obwodnicy. No, cóż – kiedy od zarobionych w Warszawie pieniędzy podatek odprowadza się gdzie indziej, nie dziwi, że nie ma obwodnicy, chodniki są krzywe, ulice zakorkowane, parki zaniedbane, a z zabytków odpada tynk.
Mimo to, nieprawdą jest, że Warszawa jest brzydka, a tym bardziej nieprawdą jest, że nic się tu nie dzieje. Dzieje się bardzo wiele. I to jeden z powodów, dla których jestem dumny z faktu bycia warszawianinem.  
 Jakiś czas temu, jak zwykle wytracając czas na Facebooku, trafiłem na stronę zatytułowaną Warszawa przeprasza za to, że jest taka zajebista. Strona posiada 9247 miłośników i liczba ta, jak sądzę, będzie nadal rosnąć. Pomyślałem, że hasło, które zrzesza użytkowników, w kontekście tego, co napisałem wyżej, jest nader celne. Wpadłem nawet na pomysł, by stać się kolejnym, dziewięć-tysięcy-dwustu-czterdziestym-ósmym fanem tej strony.  Więc co stanęło na przeszkodzie?
Postanowiłem przeczytać zamieszczane na tej stronie posty różnych użytkowników. Zaczyna się od wyliczania zalet ukochanego miasta: metra, karty miejskiej, tętniącego życia kulturalnego… gdy nagle pojawia się jeden prawdziwy, ostatni Mohikanin, ostatni rdzenny mieszkaniec tej ziemi i pisze:  Czy w tej grupie jest ktoś kto URODZIŁ się w Warszawie!? Okazuje się bowiem, że jedynie fakt urodzenia się w tym miejscu daje możliwość identyfikacji z nim. Nota bene – nie trzeba już udowadniać, że twoja rodzina mieszka tu od dziesięciu pokoleń – wystarczy, że twoi rodzice przyjechali dwa lata wcześniej, a ty urodziłeś się już tutaj i zyskujesz prawo do nazywania innych „wieśniakami”*.  Inny jegomość pisze:  Moim zdaniem problem zawieśniaczenia Warszawy powinien być rozwiązywany sukcesywnie u samych podstaw. Jedną z dróg prowadzących do odseparowania elementu buraczanego powinna być, uwaga...Rejonizacja Szkolnictwa Wyższego. Czyli na zasadzie: "Chce Pani studiować na UW? A z jakiej racji? Przecież ma Pani niedaleko siebie ...wysoko notowany Uniwersytet Suwalski. To znaczy, oczywiście, żyjemy w wolnym kraju. Ma Pani prawo złożyć podanie, a my je rozpatrzymy.”  By uczynić za dość uczciwości, dodam, że większość wypowiedzi na owej stronie jest rozsądna i wyważona. Niemniej genialni autorzy wyżej przytoczonych wykwitów bynajmniej nie są osamotnieni.
Jestem pewien, że autorzy tych lotnych wypowiedzi znają dobrze, często nucą i często cytują piosenkę Sen o Warszawie. Piosenkę Czesława Niemena, urodzonego w… Starych Wasiliczkach koło Nowogródka.
Moim zdaniem siłą takiego miasta jak Warszawa są możliwości. Możliwości, które przyciągają ludzi, którzy się tu nie urodzili. Przyciągają często ludzi zdolnych i wybitnych. Takich jak na przykład Czesław Niemen. Ostatnio jego imieniem została nazwana jedna z ulic na Żoliborzu**.  Więc może prawdziwe obywatelstwo Stolicy zdobywa się pisząc niezapomniane, wybitne i przebojowe utwory, które każdy potrafi zanucić, a nie pompatycznymi enuncjacjami na Facebooku? Więc może zamiast wytykać innym wieśniactwo (nota bene poczucie wyższości miastowych nad wiejskimi ma dość kruche podstawy, ja jedynie uważam, że lepiej człowiekowi jest mieszkać w mieście, niż na wsi, ale czy to zamieszkiwanie czyni go lepszym?), może lepiej samemu ciężej pracować? I zamiast postulować numerus clausus na uniwersytetach warto się trochę pouczyć, by dostać się na UW, zamiast zniechęcać przyjezdnych zdolnych ludzi do rozwoju tutaj. Analogia może z nieco innego poziomu, ale moim zdaniem celna – tak łatwo przyznajemy się do Lucasa Podolskiego, który urodził się w Polsce, ale możliwości rozwoju stworzyły mu Niemcy – więc to raczej Niemcy, jako wspólnota, mogą czuć się dumni, że udało im się przyciągnąć człowieka tak zdolnego.
Tym właśnie jest dla mnie Warszawa. Nie zamkniętym gettem, pełnym ksenofobicznie nastawionych filistrów, ale miastem otwartym, miastem dynamicznym. Miastem, które daje wielkie możliwości również mnie – postaram się ich nie zmarnować. Znam ludzi, którzy się tu nie urodzili, są tu krótko, ale tworzą to miasto – szanują je, pracują tu, uczą się i są cholernie dobrzy w tym co robią. Przyjechali z innych miast i ze wsi; czasem z niedaleka, czasem spoza granic województwa, czasem spoza granic kontynentu. Ale mam nadzieję, że tu zostaną.
*To tak jak rodząc się w samolocie w przestrzeni powietrznej USA, nabywasz prawo do zostania prezydentem tegoż kraju. Ciekawe, co na to Indianie?
**Wiem. Powinienem w poprzedniej notce wspomnieć o tym, że obraz współczesnego nazewnictwa ulic i placów nie jest tak jednakowo czarny, ale to była… licentia publicistica!